Ze sklepu przecież!
Mmm, szyneczka.
Polędwiczka.
Kotleciki.
Kabanosiki.
Kiełbaska.
Wielokrotnie odbywałem rozmowy o domowej hodowli kur, w których samo wspomnienie że korzyścią byłyby nie tylko jajka, ale także zdrowe, pyszne mięso, wywoływało pełne pasji oburzenie. Jak to! Nie pozwolę zabić moich kochanych kurek! Mimo iż kury te istniały tylko potencjalnie, to już zostały obdarzone miłością i współczuciem. Ba, przywiązaniem nawet.
Ta sama osoba bez żadnych emocji kupuje w sklepie kurze piersi i udka. Elegancko przetworzone i zapakowane mięso nie przypomina już zwierzęcia. Na opakowaniu nikt nie rysuje komiksu o tym w jakich warunkach dawca tkanki był hodowany, czym karmiony, jak traktowany; o masowym uboju i taśmowej przeróbce. O tym jak wyglądał, że dorastał, bawił się. Że może się bał.
Co z oczu, to z serca.
Skąd ten dysonans?
Wydaje mi się, że jego źródłem jest ostracyzm cierpienia w naszej kulturze. Wyparcie śmierci. A przecież jest ona częścią życia.
Nawet sama myśl o tym, że kurę biegającą po ogródku można by złapać, uciąć jej głowę, a potem zjeść, jest dziś dla wielu osób trudna do przełknięcia. W przeciwieństwie do mięsa z masowego uboju. Zupełnie jak u Stalina: „jedna śmierć to tragedia, milion to statystyka”.
Z jednej strony kultura masowa nas ze śmiercią oswaja poprzez filmy czy gry, z drugiej jesteśmy separowani od tej rzeczywistej, jednostkowej. Nie chodzi tylko o śmierć zwierząt, ale także nas, ludzi. Śmierć, która czeka każdego.
Już od dziecka jesteśmy „chronieni”. Pamiętam, że rodzice bardzo długo nie zabierali mnie na pogrzeby. Także gdy już jako tata uczestniczyłem w takich uroczystościach razem z moimi dziećmi, słyszałem wyrazy zdziwienia z tego powodu. Czy to tylko moje spostrzeżenie, że coraz rzadziej pozwala się dziś umierać ludziom w domach, otoczonym przez bliskich? Łatwiej znieść agonię, która odbywa się w murach szpitala, czy hospicjum. Łatwiej, ale komu?
Czy zatem można się dziwić, że nie chcemy widzieć śmierci zwierząt, skoro próbujemy nie zwracać uwagi na śmierć czekającą ludzi? Podobieństwo materii ciał zwierzęcych i ludzkich mogłoby nasuwać niewygodne skojarzenia.
Zachęcam do zadania sobie na głos następującego pytania:
Czy akceptuję to, że każdy kawałek spożywanego przeze mnie mięsa pochodzi z ciała zabitego zwierzęcia?
5 odpowiedzi na “Skąd się bierze mięso?”
Drogi wieszczuchu. Zainteresował mnie powyższy artykuł. Po jego lekturze chciałbym podzielić się również moimi przemyśleniami dotyczącymi tematu. Jak dobrze zauważyłeś temat smierci w dzisiejszym społeczeństwie funkcjonuje w jakiejś dziwnej hipokrytycznej formie. Wspomniane filmy czy gry z jednej strony znieczulają nas na to zjawisko, nie rzadko czyniąc nas sprawicielami smierci w imię przeżycia wirtualnych przygód czyniąc z odebranych żyć jedynie pule punktów czy zapisy statystyk. Jednocześnie odrealnione obcowanie z śmiercią, którą udanym autosavem można cofnąć albo powtórzyć, obejrzeć jeszcze raz w otoczeniu pięknych krajobrazów na dużym tv, sprawia że ta prawdziwa, całkiem nie atrakcyjna jakoś uwiera nasze dobre samopoczucie. Dobrze by było przyglądać się szybkiej bohaterskiej śmierci na polu bitwy, ale już towarzyszyć cierpieniu cuchnącej babci w jej łóżku – niekoniecznie. Uciekamy od przeżywania śmierci bo ta nie jest taka jaką sobie narysowaliśmy. Nawiązując do pretekstu Twoich rozmyślań jakim stały się zjadane przez nas zwierzaczki (niewygodnie to brzmi?). Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Tyle w nas miłości do tych słodkich oczek uszek, dziubków, piórek, futerek. To dobrze wszak miłość to boska rzecz. Ale gdzie ta nasza boskość znika, kiedy decydując się na jedzenie mięsa (wszak nie ewoluowaliśmy jeszcze wszyscy w roslinozerców) kupujemy, nakładamy, tak dużo więcej niż potrzebujemy, niż jesteśmy w stanie zjeść, żeby późnien że spokojem wyrzucic, bo są suche, za tłuste, bo mam ochotę na coś innego. Odrzucamy ofiarę życia zwierzęcia, która miała budować nasze życie z przerażającą lekkością. Zabijamy – ok to ludzkie, da się usprawiedliwić. Ale kiedy w bezmyślnym geście wygody odebieramy tym życiom sens, marnując, wyrzucając mięso!!! – to już bestialstwo.
Czy nasza tak głośno deklarowana miłość naszych mniejszych braci, nie powinna objawiać się przede wszystkim w szacunku do ich życia i śmierci? Czy potrafimy docenić życie, które przerywamy żeby nasze mogło trwać? Czy potrafimy jeść z wdzięcznością?
Drogi Myśluchu,
dziękuję za podzielenie się Twoimi przemyśleniami. Rzeczywiście, kwestia szacunku do ofiary ponoszonej przez zwierzęta dla ludzkiej korzyści warta jest rozwagi.
Witam, tak. Pozdrawiam.
Według mnie starch przed śmiercią jest kluczowa dla rozwoju dla naszego gatunku…. Dzięki niej dbamy o swoje zdrowie, nawyki (np. palenie) skracające nasze życie są piętnowane przez społeczeństwo. Co chwile wymyślamy nowe leki/metody aby leczyć chorych… Mam wrażenie że to wszystko tylko dzięki temu że boimy się śmierci…
A co do kurczaków to wychowałem się na wsi i nie raz widziałem jak babcia obcina głowę kurczakowi a on jeszcze potrafił przebiec kilka metrów. Do tej pory nie potrafię zjeść udek z kurczaka lub całego pieczanego kurczaka 😀 o dziwo z piersią z kurczaka nie mam problemu 🙂
Nie myślałem o tym tak tato.