Wieśniakiem czy mieszczuchem?


Rozmowa pomiędzy znajomymi ze studiów zeszła na temat naszych wyobrażeń o przyszłym miejscu zamieszkania. Ktoś, może ja, wyraził zachwyt perspektywą życia na wsi. Bardzo emocjonalna reakcja koleżanki wprawiła mnie w osłupienie. Jasne, wszyscy na wieś wyjedźcie, a dzieci to gdzieś macie! Okazało się, że na własnej skórze doświadczyła konsekwencji takiej decyzji swoich rodziców. Nie rozumiałem wtedy o co jej chodzi.

Oczy otworzyły mi się dopiero, gdy wybraliśmy się z żoną na wycieczkę samochodową przez wieś, w której jako małe dziecko spędzałem wakacje u moich dziadków. Wieś na północnych rubieżach Małopolski, na pograniczu z Kielecczyzną. Jedna prosta droga, po obu stronach rzadko rozmieszczone domy. Wokół tylko pola, nawet żadnego lasu. Idąc tą jedyną drogą 3 kilometry w jedną stronę, lub 6,5 km w drugą, można dojść do wiosek będących siedzibami sąsiadujących gmin. Krajobraz po drodze nie zmienia się ani na jotę. Tu NIC nie ma… Wtedy zrozumiałem koleżankę.

Wychowałem się na Górnym Śląsku i w tym regionie mieszkam także dziś – we wsi, o której miałem okazję usłyszeć, z ust obywateli sąsiednich miejscowości, określenie zadupie. A w mojej wiosce mieszka więcej ludzi, niż we wspomnianych wyżej miejscowościach będących siedzibami małopolskich gmin. Mamy park, straż pożarną, sklepy spożywcze, piekarnię, mięsny, warzywniak, punkt apteczny, przychodnię, filię biblioteki, szkołę podstawową, przedszkole, klub piłkarski, obiekty religijne, stadniny koni, paczkomaty, a nawet restaurację. Wokół lasy i jeziora. Rzut beretem do szybkich dróg, dwie linie autobusów miejskich. Rowerem można dojechać na pociąg do Katowic, albo na lody do pobliskiego miasta, w którym są już wszystkie typowo miejskie udogodnienia, jak galerie handlowe, szkoły średnie, muzyczne, kina, kawiarnie, basen, burgery, sushi, cukiernie bez cukru, korki i markety budowlane.

Z myślą o takiej górnośląskiej wsi roztaczałem wizję swojego przyszłego miejsca zamieszkania podczas rozmowy w czasie studiów. Koleżanka wychowała się na wsi na Podkarpaciu. Nieporozumienie wystąpiło już na poziomie znaczenia słowa wieś. Bo rzeczywiście, zamieszkanie w wiosce, która nie pełni żadnych innych usług poza rolniczymi, daleko od większego miasta, jest o wiele bardziej radykalnym wyborem, mocno ograniczającym perspektywy dziecka do czasu nabycia samodzielności w mobilności.


Jeśli zatem nie wieś, to co? Przez wiele lat żywiłem przekonanie, że jeśli mieszkać w mieście, to w centrum. Dzielnice, czy przedmieścia nie dają ani spokoju wsi, ani pełni udogodnień miasta. Doświadczyłem tego studiując w Krakowie. Dlatego przenosząc się do Katowic, wybraliśmy centrum. I dobrze to wspominamy! Knajpy, teatry, sale koncertowe, muzea, dworzec kolejowy -wszystko w zasięgu pieszego spaceru. Wszystko zmieniło się, gdy na świat przyszły dzieci. Bliskość knajp straciła na znaczeniu, a weekendowe wizyty u dziadków uzmysławiały, ile więcej swobody pociechy mogą mieć poza miastem.

I tak wylądowaliśmy na zaklupiu, czego zdecydowanie nie żałujemy! Z zastrzeżeniem, że jest to pipidówa z perspektywy zurbanizowanego, uprzemysłowionego regionu, gdzie czasem trudno spostrzec moment opuszczenia jednego miasta, a wkroczenia do kolejnego.


Dzisiaj do rywalizacji centrum miasta versus wieś dołączam trzeciego zawodnika, którego kiedyś nie brałem pod uwagę. Mianowicie małe lub średnie miasto. Choć wychowałem się właśnie w małym mieście, niestety jego akurat nie zaliczyłbym do miejsc wartych polecenia. Być może dlatego taka opcja przez wiele lat nie zaprzątała moich myśli. Miałem jednak okazję poznać miasta powiatowe, które wydają się zgrabnie łączyć zalety obydwu skrajności. Myślę, że jeśli kiedyś przyjdzie mi opuścić wieś, nowego gniazda będę szukał właśnie w małych i średnich miastach.


Jedna odpowiedź do “Wieśniakiem czy mieszczuchem?”

  1. Wychowałem się na wsi na podkarpaciu i zgadzam się z Twoja znajomą 🙂